Wypowiedzi rządzących zmuszają do refleksji. Minister finansów Mateusz Szczurek powiedział, że podatki będzie można obniżyć, jeśli więcej obywateli zacznie je uczciwie płacić. Stwierdzenie przepyszne w swym niedopowiedzeniu. Jedni pomyślą, że mowa o rolnikach, i się bardzo z nim zgodzą. Inni stwierdzą, że chodzi o chciwe banki, i też się zgodzą z tą diagnozą. Jeszcze inni wskażą związki wyznaniowe, przedsiębiorców, szarą strefę… i tak dalej, i tak dalej.
Zastanawiające jednak jest to, że mało kto zauważa, iż o wysokości podatków bynajmniej nie decyduje to, ile osób je płaci, ale to, jak dużo państwo wydaje. A przy obecnej ich strukturze i sytuacji demograficznej będzie tylko gorzej – szczególnie uwzględniając ostatnią „reformę” systemu emerytalnego. Zatem póki finanse publiczne się nie załamią, podatki mogą być tylko wyższe. Załamią się zaś wtedy, kiedy gospodarka dalszych podwyżek nie udźwignie.
Co minister zapewne miał na myśli, to pewnie fakt, że obciążenie podatkowe dziś płacących podatki może być niższe tylko wtedy, jeśli więcej osób będzie je płacić. Podatki jednak – jako suma wpływów do budżetu – muszą rosnąć, bo taki rachunek wystawia nam państwo. Życie na kredyt w postaci deficytów i obrabiania skarbonek nic tu na dłuższą metę nie zmienia, a może sprawę pogorszyć.
Po drugie, minister pomylił kolejność. To nie dlatego podatki nie spadają, że wiele osób ich nie płaci. Raczej wiele osób unika ich płacenia, bo są za wysokie. Ostatnio kilkukrotnie mogliśmy obserwować, jak podnoszenie stopy podatkowej doprowadzało do gwałtownego kurczenia się bazy podatkowej i rozrostu szarej strefy. To najłatwiej było zobaczyć na ostatnich ćwiczeniach ze stawkami akcyzy. Nie tak dawno zaś obserwowaliśmy przykłady odwrotne, gdzie obniżanie stawek powodowało wychodzenie z szarej strefy tak silne, że podatki jako takie (czyli wpływy budżetowe z nich) rosły.
Oczywiście padną tu wszelkie zaklęcia o tym, jak podatki u nas są niskie w porównaniu do reszty Europy. Tyle tylko, że 40% podatku od pięciodaniowego obiadu pozostawia nadal całkiem suty posiłek. 40% podatek od chleba z masłem to głód. A nie zapominajmy, że tak właśnie opodatkowana jest w Polsce praca.
A przecież droga do obniżki podatków jest w Polsce otwarta. I to bez grosza ubytku w budżecie. Ba! Wpływy mogą nawet wzrosnąć. Bo podatek to nie tylko przelew na konto Urzędu. Podatek to także wszelkie ewidencje, formalności, sprawozdania. Tyle tylko, że z nich dla państwa w większości przypadków nie płynie wcale tak wiele korzyści. Zaś każda regulacja mniej to wymierne oszczędności dla gospodarki. Wiele osób wzbrania się przed zatrudnianiem (przynajmniej tym legalnym) nawet nie ze względu na opodatkowanie, tylko ze względu na kwestie formalne: szkolenia, ewidencje, regulaminy, a co za tym idzie także zaproszenie we własne progi serii kontroli z PIP na czele. Do tego jednak trzeba odwagi przecięcia biurokratycznych absurdów. Tego zaś wśród urzędników faktycznie rządzących resortami nie znajdziemy.