Epoka postprawdy to kształtowanie postaw i narracji przez powtarzanie kalek niemających nic wspólnego z faktami czy rzeczywistością. Mistrzostwo osiąga tu prawa strona sceny politycznej, która stworzyła postać „lewaka” – postaci, której przypisuje się cechy pasujące akurat do obecnie obowiązującej narracji. Kiedyś „lewak” oznaczał osobę opowiadającą się za dużym wsparciem socjalnym, ale od czasu 500+ ten wymiar jakby stracił na znaczeniu. Teraz to osoba chcąca, by uchodźcy gwałcili Polki na ulicach.
Lewa strona nie pozostaje w tym wyścigu daleko z tyłu. Tyle tylko, że zamiast „prawaka” czarnym ludem jest „liberał”, a jeszcze częściej jego szczególnie zdeprawowana odmiana, czyli „neoliberał”.
Pewnym problemem jednak pozostaje fakt, że o ile „lewak” to neologizm (nie biorąc pod uwagę znaczenia militarnego) i jego definicja może być płynna, to jednak pojęcie „neoliberała” jest dość dobrze zdefiniowane, co powoduje, że wywody lewicowców stają się popisem niewiedzy. Pisałem już na ten temat dość szeroko i nie ma sensu się powtarzać – nadmienię tylko, że pojęcie takie jak „społeczna gospodarka rynkowa” jest ściśle związane z neoliberalizmem.
Nie przeszkadza to jednak autorom takim jak Rafał Woś, który w swojej książce „Dziecięca choroba liberalizmu” umyślnie nie definiuje wprost czym ten liberalizm jest – by mógł się stać wszystkim co się Wosiowi nie podoba: od biurokracji po strukturę budżetu – czyli kwestii, które z liberalizmem nic wspólnego nie mają.
Ostatnio zaś podobną drogą – choć z mniejszym rozmachem – poszedł w magazynie „Osiem dziewięć” Stanisław Skarżyński, w polemice z Wojciechem Maziarskim wesoło zaprzeczając nie tylko faktom, ale czasem i samemu sobie. I to w jednym i tym samym zdaniu.
Weźmy choćby takie stwierdzenie Skarżyńskiego: „Polityka prywatyzacji wszystkiego i cięcia kosztów państwa za wszelką cenę doprowadziła m.in. do tego, że brak w Polsce publicznej służby zdrowia”. Chciałbym tu nieśmiało zauważyć, że służba zdrowia to jedna z dziedzin naszego życia, którą prywatyzacja prawie w całości ominęła. To właśnie służba zdrowia jest doskonałym dowodem, że prywatyzacja może być całkiem niezłym rozwiązaniem, a jej brak – poważnym kłopotem.
Weźmy taką stomatologię – chyba jedyną gałąź medycyny niemal w całości sprywatyzowaną, a jednocześnie sprawiającą najmniejsze kłopoty. I proszę mnie źle nie zrozumieć – w pełni prywatna służba zdrowia też ma swoje kłopoty i bynajmniej do takiego stanu nie nawołuję (problem systemu służby zdrowia jest sam w sobie notorycznie trudny), ale przedstawianie stanu polskiej służby zdrowia jako efektu neoliberalnej transformacji wyraźnie świadczy o niewłaściwym rozpoznaniu rzeczywistości. Zresztą to samo dotyczy tego mitycznego „cięcia kosztów”. Wydatki na służbę zdrowia per capita w 1995 roku wynosiły niespełna $200, w 2004 ponad $400, a w 2014 ponad $900 (i to wszystko po uwzględnieniu inflacji). 4,5 krotny wzrost to jest „cięcie kosztów państwa za wszelką cenę”?
Zresztą dalej wypowiedź wcale nie ma wiele więcej sensu. Brak miejsc w żłobkach i przedszkolach to wina neoliberalizmu? A czy to nie kolejna silnie uregulowana branża z dominacją własności państwowej? A czy przypadkiem niedobór miejsc nie spadł zasadniczo, kiedy ułatwiono przedsiębiorcom zakładanie takich placówek? Egzekucja alimentów to wina neoliberalizmu czy niewydolności państwa? Nawet ustawa antyaborcyjna ma być winą liberałów. Rozumiem, że gradobicie i zajady również?
Tyrada ta ma nas przekonać, że neoliberalizm to powód, dla którego w Polsce dogorywa demokracja. Próby przekonania nas, że dochodzenie do władzy mniej lub bardziej skrajnej prawicy na świecie to efekt globalizacji i liberalizmu jest bardzo popularny po lewej stronie. Fatalne jest tylko to, że nie znajduje żadnego potwierdzenia w faktach. Okazuje się bowiem, że na prawicę nie głosują bynajmniej wykluczeni i najbiedniejsi – tylko raczej ci całkiem nieźle sytuowani. Tak było w USA, tak było przy referendum w sprawie Brexitu, tak było i w Polsce. Gdybyśmy rzeczywiście w Polsce mieli do czynienia z „milionami zmarginalizowanych i wepchniętych w biedę przez Balcerowicza”, to triumfy święciłaby partia Razem, a nie PiS.
Maziarskiego poruszyło, pisze Skarżyński, hasło „PiS-PO jedno zło” na demonstracji zorganizowanej w Krakowie przez Alternatywę Socjalistyczną. „Jeśli chcemy walczyć o prawa demokratyczne, to naszym sojusznikiem nie powinien być pan Balcerowicz odpowiedzialny za marginalizację i zepchnięcie w biedę milionów ludzi” – powiedział na tym wiecu Kacper Pluta.
Maziarski nazwał to hasło „absurdalnym i kłamliwym” oraz pochwalił „oburzonych członków KOD”, którzy „po tych słowach opuścili zgromadzenie”.
Zgadzam się z Wojciechem Maziarskim, że wypowiedź przedstawiciela Alternatywy Socjalistycznej Kacpra Pluty jest zarówno absurdalna, jak i kłamliwa. Wszelkie badania pokazują, że liberalna gospodarka kapitalistyczna likwiduje biedę. Globalizacja i liberalizm spowodowały, że światowe poziomy biedy spadły do rekordowo niskich poziomów. Z tymi faktami nie sposób polemizować. Dlatego dziś lewica nie mówi już o biedzie, tylko o nierównościach – jako temacie zastępczym – ignorując kolejny przy okazji kolejny fakt: że nierówności w skali światowej również maleją.
Kłamliwość wypowiedzi Pluty o rzekomych winach Balcerowicza to zagłuszanie oczywistego faktu, że biedę tworzy socjalizm. Miliony biednych i zmarginalizowanych na początku lat dziewięćdziesiątych to nie ofiary transformacji i Balcerowicza, ale socjalizmu i Gomułki, Gierka et consortes. I to nie jest jednostkowy przypadek ograniczony geografią oraz czasem – kto nie wierzy, niech zajrzy do Wenezueli, gdzie na bieżąco można zobaczyć, co socjalizm jest w stanie w kilkanaście lat zrobić z najbogatszym krajem na kontynencie. Być może i oni będą mieli szczęście znaleźć swojego Balcerowicza, który ich z tego bagna wyciągnie. Ciekawe, czy ćwierć wieku później jakiś młody socjalista nie zwali na niego wszystkich niedogodności, zapominając, że to socjaliści Chavez i Maduro wpakowali ich w tę kabałę.