Są jednak granice – i to nie tyle nawet rozpatrywane w kategoriach sprawiedliwości, co matematyki. Jeśli firma przynosi miliony strat miesięcznie to ma przed sobą trzy drogi. Albo obniży koszty, albo upadnie, albo ktoś z zewnątrz będzie jej dosypywał pieniędzy. Związkowcy na upadek pozwolić nie chcą, na obniżenie kosztów nie pozwalają. Liczą na to, że sięgną do kieszeni podatników. W KW już się to udało. W JSW będzie trudniej bo spółka jakby trochę mniej państwowa. W kolejce rolnicy blokują drogi. Ze strajkiem zapowiadają się humaniści. Kto następny?
A tu trzeba przeprowadzić prosty rachunek ekonomiczny. Daleki jestem od demagogicznego porównywania średniej pracy w górnictwie ze średnią krajową. Dość oczywistym jest, że średnia w górnictwie będzie wyższa. Ale bynajmniej nie dla tego, że należy się to za ciężką prace w trudnych warunkach. Za samą ciężką pracę wynagrodzenie nie przysługuje. Sam mogę w pocie czoła kopać w ogrodzie doły i je potem zasypywać. Narobię się przy tym setnie, ale kokosy mi się z tego powodu nie nalezą. Powodem jest fakt, że aby przyciągnąć ludzi do ciężkiej pracy trzeba ich czymś przekonać – a narzędziem w tym celu są wynagrodzenia. Kto wie może obecne górnicze wynagrodzenia są wręcz za niskie? (choć to wątpliwe bo kandydatów na górników nie brak)
I niechby sobie te wynagrodzenia były wysokie, wraz z czternastkami, ołówkowym i czym tam jeszcze. Problem polega na tym, że na drugim końcu mamy produkt, a ten jest wyraźnie zbyt drogi. Zatem jeśli nie potrafimy wyprodukować towaru konkurencyjnego przy naszym poziomie kosztów to znaczy, ze albo trzeba zwijać interes, albo te koszty są jednak za wysokie. Z którym wariantem mamy do czynienia trudno z góry powiedzieć. Jednak rentowne prywatne kopalnie sugerują, że to chyba koszty są za wysokie. Testem ostatecznym byłoby obniżenie płac i sprawdzenie czy są jeszcze chętni do pracy. Jeśli nie to zamknąć zakład.
To jednak ze związkowego punktu widzenia niedopuszczalne, szczególnie że w pierwszym rzędzie obcięciu podlegałyby wydatki na związki właśnie – bagatela kilka milionów rocznie w JSW. Dziś widać, że najważniejszym postulatem związkowców jest usunięcie prezesa. To absolutnie niedopuszczalne – prezes jest podmiotem, a nie przedmiotem sporu. Jeśli związkom uda się prezesa odwołać to jego następca będzie miał pełną świadomość od kogo zależy jego stanowisko i spełni wszelkie związkowe oczekiwania. Związki zaś przejma pełną kontrolę nad zakładem przy zerowej odpowiedzialności. Tak jak ma to miejsce w KW, której opłakany stan wynika w tej samej mierze z indolencji zarządu, zamiatania problemów pod dywan przez właściciela (reprezentowanego przez polityków), jak i związków politycznie blokujących wszelkie zmiany – okazjonalnie grożąc zarządowi zwolnieniem w razie jakichkolwiek prób reform.
Mamy fatalny zbieg zdarzeń. Slaby rząd świeżo po rozpoczęciu działalności, za to na chwile przed wyborami. Wietrzące krew związki zawodowe i inne grupy nacisku. Sondaże wyborcze niemal w równowadze i paniczny strach rządzących przed jakimkolwiek niepokojem. Wszystko wskazuje na to, że rozpocznie się festiwal rozdawnictwa naszych pieniędzy. Kryzys przeszliśmy suchą stopa. Obyśmy przeżyli prosperity.